owszem często widziałam kota bez uśmiechu,ale nie usmiech bez kota.bez tego samego kota,który oblizuje mój palec i zostawia ślad szminki,bez tego samego kota,który wypuszcza z siebie dym papierosowy niczym ciężką chmurę.coś zazgrzytało,odór gnijącego ścierwa wywierca nozdrza,droga skręca się na rodzaj serpentyny.o zobacz,ta kobieta pcha przed sobą wózek,zgubiła dziecko gdzieś.oj nie dziecko wyrzuciła gdy dowiedziała się,ze to będzie syn marnotrawny córka buntu,poroniłam swoje dziecko już dawno,poroniłam dziecko w sobie,musialam by nie nękały mnie koszmary z dzieciństwa.o!zobacz tam idzie kobieta w czerwonej wydelkoltowanej sukni!wariatka!przeciez jest -5 stopni!coz z tego,ona na przed siebie,a jej serce rozpala nadludzka namietność.idę ulica tarnowskich gór a przede mna ciemnowłosa,zielonooka piękność,a gdziez sie jej podziały te rozjasniane blond pasemka?gdziez ten usmiech w stylu kota?gdziez ta gracja?i pozostają tlyko wieczorem sciągane szpilki i szybkie rzucanie się na łózko w rozpaczliwym gescie pomocy z wewnątrz ziemi i cąłej antymaterii.prawem bogów jest materia,beton i powsiągliwość,prawem poety antymateria,ociakające łzami kwiaty,łamane palce i rozkojarzenie.takie magiczne spotkania,niby przypadkowe,nigdy nie wyjaśnił co po co i jak oraz dlaczego,bo nie miał ku temu predyspozycji i nie było szans na zmianę.i z taka l;uoscią przegladać sie w lustrze,podzwiac idealne ciało,jakby wykute w marmurze przez natchnionego greckiego rzeźbiarza,który pragnie uwiecznic piękno jakiejś poginii.by byc jak syryjskie kobety,jak święta dziwka,co sobote kładąca się na innym,dajac sie poniesc rozpuscie a od niedzieli do kolejnej soboty będac znowu dziewiczą...