jestem na granicy między szaleństwem,a totanym obłędem.
fakt,nigdy nie będę wystarczająco dobra.letarg.niech ktos mnie obudzi z tego snu i powie,ze juz dobrze,to był tylko sen,tamto sie nie liczy.
uciekałam przed piekłem jakie zgotowano mi w domu,uciekałam przed samą sobą.wiele mnie tłumaczy,ale nic nie usprawiedliwia.chcę już tylko zamknąć oczy.zamknąc usta.oddychać.żyć naprawdę.
mało jest jasnych chwil.niestety czarne chmury ropościeraja się nade mną nie dając mi perspektyw na cokolwiek.żyć z dnia na dzień i byle dalej,moze kolejne dni przyniosą ciepło i spokój.oki co jest jedynie spokój przed i po burzy.
mimo diametralnych zmian nie zmieniłam się wcale.nie zniknął żaden strach.nie potrafię prosić o pomoc,nie szukam jej nawet,kierując się wpajaną latami zasada "jesli sama sobie nie pomożesz nikt tego nie zrobi za ciebie".
"odległość między ciałem,a ciałem jest jak między duszą a duszą" ,a swoja gdzies zgubiłam.czułam się ziś wolna,nie związana niczym.tylko chwilę.chwila beztroski.nawet zamykając oczy do snu planuję następny dzień,zjadają mnie demony każdego wyzwania,ktoremu muszę stawić czoła.nie dają mi spać,nie dają mi spokojnie spać.
chyba za niedługo oszaleję.może własnie na tym polega prawdziwe życie.przecież jest mi dobrze i mam wszystko.wszystko.dach nad głową i jedzenie.nie jem znowu prawie nic.rzygam nawet herbata,zestresowany żołądek odmawia mi wszelkiego posluszeństwa.złota klatka.dzikich ptaków nie trzyma się w klatce,a o oswojone trzeba dbać,inaczej tracą kolorowe upierzenie,a z czasem przestają śpiewać,zdychają z samotności i tęsknotą za słońcem.
ale
jak sie nie podoba,to wypierdalać.