28 listopada 2006, 21:39
momentami aż żaluje tego,że chyba po częsci boje się rozstan,bo jeszcze go kocham.i mysli,ze mnie wystraszy.mam dosc kurwa mam dosc.jutro poltora roku.az?dopiero?
stracilam wszystko co moglam stracic w ciagu ostatnich dwoch lat.dostawalam-tracilam-wyskiwalam-niszczono.takie jedno kolko.a teraz w glowie 'niczego nie bedzie zal' i znak zapytania,bo co dalej.momentami nie mam juz sil oddychac,bol,tesknota i wszystkie negatywne emocje nie pozwalaja po trosze.
mam ciezki okres czasu.cos sie we mnie zmienilo,chociaz powtarzam to ciagle.juz nie jestem ta osoba,ktora bylam kiedys.pojawila sie nowa o smutnych oczach,chociaz takie moze miala zawsze.gdyby smutek zabilal bylabym martwa.gdyby chorowano przez poczucie odrzucenia umieralabym wlansie na jakas chorobe.czuje sie obco we wlasnej skorze,wszyscy sa nieproszeni.
gdybys byl tak bliski jak daleki.ale sam sie odsunales,sam poszedles w nieznane i chyba nie chce zebys wracal.nie chce byc juz raniona.chyba chce moja samotnosc.chce cierpiec z samotnosci i czekac na wielka milosc.bo teraz mam praktycznie to samo tyle,ze dazenie do wielkiej milosci konczy sie tragicznie.
bogowie , zlitujcie sie nade mna i upierdolcie mi leb u samej szyji,bo pierdole taki los.