23 lutego 2011, 08:16
zyje,przeciez zyje,oddycham,mozna mnie zobaczyc.i tyle.nie ma mnie wewnetrznie.zuzyto mnie,skończyłam się 2 lutego.
proszę panstwa,oto karton po kamili.opakowanie jednorazowe,tworzywo w pełni biodegegradowalne.nie dziurawic nawet po zużyciu.nie napełniac ponownie.
ta cholerna pustka,czarna dziura.stał się częscią mojego organizmu,jak mam wiec zyc bez organow wewnetrznych?los wyrwał mi kawał serca,zrobił roslinę z mojego wnętrza i ze-wnetrza,po co budzic sie ze swiadomoscia,ze kazdy dzien to farsa ?ze to czy zyjesz czy jestes trupem to tylko kwestia metryki.
nie mam juz nawet rozpaczy.jest tylko głucha pustka,tępy ból w mostku,tęsknota pulsująca w nadgarstkach i lustro weneckie zamiast oczu.
nie spodziewałam się,że będę tak cierpiała kiedykolwiek z jego własnie powodu.nigdy nawet sobie nie wyobrazałam,że taki ból istnieje,ze mozna z nim zyc(jako organizm).
"zrobię wszystko zebyś mi zaufała i nigdy nie musiała tego żałować"
zdanie,które teraz trzeba przełykac wraz ze łzami jak gorzką tabletkę.
jego ciepla,jego dotyku,jego glosu,jego zapachu,jego objęc,jego pocałunków,jego rzęs,jego słów,jego niebieskich oczu, JEGO , JEGO, JEGO ,jak mi go brakuje w kazdej sekundzie.
tęsknota wychodzi mi porami skóry,czesc tego co czuje moze zrozumiec tylko ktoś komu smierc nagle zabrała ukochaną osobę.
chcę eutanazji z racji tego,że jestem śmiertelnie chora i podtrzymywanie moich funkcji zyciowych jest procesem nie przynoszącym efektów.dodatkowo jest to uciązliwe dla mnie i dla osób trzecich.
boję się.po raz pierwszy tak bardzo boję się.
mówil o mnie
KOBIETA MOJEGO ZYCIA
MIŁOSC MOJEGO ZYCIA
JEDYNA I JUZ NA ZAWSZE
NIE WYOBRAZAM SOBIE ZYCIA BEZ CIEBIE
ZAWSZE BEDE CIE KOCHAL
ZAWSZE BEDE PRZY TOBIE
bajka trwała. nagle cos sie zmienilo i mowiłam,ze to nie ten a. ,ktorego pokochałam,moje obawy i leki zostaly wysmiane,odsuwal mnie od siebie,juz nie byłam nawet czescia jego swiata,ale paniczno-histerycznie potrzebowałam jego bliskosci,bo tak naprawde od pierwszyc dni jego zachwiania intuicyjnie czułam katastrofe.
nikt mi go nie zabrał.to absurdalne,ze pierwsza mysla kazdej osoby jest nowa miłosc.nie ukrywam,sama myslałam w ten sposob probujac doszukac sie dowodow jak i pozniej motywow tego wszystkiego,ale to nie to.
tylko czy mozna po prostu przestac kochac?zyc w bajce stawianej wszystkim za wzor historii z happy endem i rozmyslic sie,a sniezke połozyc spowrotem w szklanej trumnie?pocahontaz sprzedac na targu niewolników,a spiącą królewnę dźgnąć wrzecionem prosto w serce?
jak mozna po prostu przestać kochać bez powodu(wg zeznan)?jak mozna zyc z kims,zasypiac wtulając się,a pozniej powiedziec -nie,idz sobie,nie chce cie widziec jakis czas,teraz cie nie chce i nie potrzebuje- a za dwa tygodnie uznac NIE KOCHAM CIE, NIE BRAKUJE MI CIEBIE.
i jak mozna zyc ze swiadomoscia,ze ktos zmienil cale swoje zycie i czesciowo je poswiecil wlasnie dla mnie i ,ze swoim odejsciem niszcze to zycie,rujnuje szansy na tyle spraw...jak mozna zasypiac spokojnie wiedzac o tym jak bardzo oszukało się osobę,ktora sie kochało.
dlaczego więc ja nie potrafię przestać...
byłam szczęsliwa.
chciałam żyć.miałam tę cholerną pewność,że wszystko będzie dobrze,bo mamy siebie i nic nie stanie nam na przeszkodzie.wystarczyła mi sama jego obecność by czuć,ze mam wszystko,czuć absolut.
byliśmy tacy p e r f e k c y j n i i i d e a l n i.
stworzeni dla siebie i dopasowani.
przestałes kochać i brzmi to jak żart bogów zazdrosnych o nasze szczęście.
sprzedałabym duszę diabłu żebyś kochał,by mieć Cię znowu dla siebie.ale to chyba była cena tego,że Cię miałam.
gdzieś w środku drżałam ze strachu,że to zbyt idealne,zbyt bajkowe,że takie historie istnieją tylko w kinach i literaturze.
jak mogę Cię nie kochać skoro uratowałeś mi życie?
miłość,która miała mnie uratować,zniszczyła mnie.
zrobiłeś to wszystko czego obiecywałeś nie robić nigdy.
tęsknię i boli mnie to fizycznie.i trwam.bez wiary.bez siły.zgasło moje Słońce i nastała noc polarna.ciemność gęstsza od krwi,chłód pokrywający mnie wieczną zmarzliną.
wróć.
uratuj mnie drugi raz.
wybaczę grzech przeciwko miłosci i uwierzę od nowa,tylko tak mogę zmartwychwstać.
boję się intuicji,która mówi,że pokochałam osobę,ktora nie istnieje.
za mocno.bezwzględnie.bezwarunkowo.
nikogo nie mozna tak kochac.nawet siebie.
i chora nadzieja,ze to się tylko sni.że zaraz obudzi mnie Twój głos słowami "skrzaciku co złego ci się sni"...